poniedziałek, 17 października 2011

o niczem

Moja armia też ma rewolucję. Małą, ale codzienną, nieustępliwą i irytującą w swoich powtórkach. Dziś wygrała, zwyciężyła w mojej złości, uniesieniu i furii. I w całkowitym wyrzucie sumienia, że kolejny raz pozwoliłam sobie wziąć w niej udział. Zamiast iść naprzód, toczenie się do tyłu.Ale to w końcu revolutio.
Największe nasze niebezpieczeństwa leżą w litości. Fryderyk bębnił mi w czaszce, gdy ratowałam dziś kotki. Białe, lekko ślepe, przeraźliwie samotne przeciskały się pod furtką i wtaczały prosto na jezdnię. Nie lubię kotów. Poczucie odpowiedzialności-tak sądzę- kazało mi tam łapać je i mało elegancko, ale skutecznie, wrzucać do zaniedbanego ogródka. Nie umiałam ich zostawić, bo gdybym nie stała przy płocie, nie wyszły by ze swojej kryjówki i cicho pomiaukując nie dreptały prosto po śmierć.
Wywieszam białą flagę. Jutro będzie cudowny dzień.. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz